Kim jest Donata Dąbrowska?
Blisko 8 tys. osób głosowało na 10 patronek ławeczek na krakowskim Skwerze Praw Kobiet. Sensacyjnie wygrała nieznana Donata Dąbrowska. Kim jest kobieta, która zwyciężyła w plebiscycie Gazety Wyborczej?
Donata Dąbrowska zdobyła 1365 głosów w plebiscycie krakowskiego oddziału Gazety Wyborczej. Rywalizowała z 60 wyjątkowymi kobietami – wśród nich znalazły się m.in. Kora, Wisława Szymborska czy Olga Boznańska.
Swoimi ławeczkami głosujący uhonorowali często osoby mniej znane: naukowczynie, aktywistki, intelektualistki. I tak swoje ławeczki zyskają m.in. Roma Cieśla, aktywistka Lambdy Kraków i Grupy Safo, Maria Borucka-Arctowa,pierwsza w Polsce profesorka prawa, Monika Drożyńska, krakowska artystka, performerka i hafciarka.
Zwyciężczyni, Donata Dąbrowska, to chemiczka, która stoi za wytwarzanymi do dzisiaj lekami takimi jak Aviomarin czy syrop Guajazyl. Ma na swoim koncie patenty i wynalazki. Pochodząca z Żołyni (woj. podkarpackie), od lat powojennych związana z Krakowem, a od lat 80. z krakowskim Kościołem Adwentystów Dnia Siódmego.
– Donata to kobieta, która mimo przeciwności dążyła do perfekcji: w edukacji, w pracy, w służbie bliźniemu, w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, w działalności w swojej wspólnocie. Uznaliśmy, że warto uhonorować niezależną i mądrą kobietę taką, jak ona. Dlatego jako zbór Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Krakowie zgłosiliśmy jej kandydaturę w plebiscycie Gazety Wyborczej. Jednak w najśmielszych marzeniach nie przypuszczaliśmy, że zajmie pierwsze miejsce – mówi pastor Artur Dżaman z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego.
– Znamienne, że w tak pięknym stylu wygrała kobieta, która zawodowo zajmowała się chemią leków, opracowując receptury i technologie ich produkcji. W trudnym czasie epidemii, gdy z nadzieją czekamy na antidotum, takie zwycięstwo nabiera symbolicznego wymiaru. Niech ten sukces będzie hołdem dla wszystkich naukowców, których praca nie zawsze jest doceniana – mówi Magdalena Kątnik-Kowalska, dyrektorka domu kultury w Żołyni.
A zatem kim była Donata Dąbrowska?
Donata: oczko w głowie artystycznej rodziny
Donata urodziła się jako piąte, ostatnie dziecko Franciszka i Karoliny Dąbrowskich. Miała czterech braci – najstarszy urodzony 16 lat wcześniej, najmłodszy i tak był starszy od Donaty o 11 lat. Była więc „oczkiem w głowie” całej rodziny.
A rodzina była to wyjątkowa. Franciszek Dąbrowski (1881-1948) to rzeźbiarz, który pozostawił po sobie kilkaset ołtarzy, figur, ambon – nie tylko w Polsce (również w Krakowie), ale też w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech, w Rosji (TVP Rzeszów). Rzemiosła artystycznego uczył się w Kunstlerische Handwerksschule przy ul. Zwierzynieckiej w Krakowie – zorganizowanej pod zaborem austrowęgierskim. Podczas wykonywania jednego z projektów, dla kościoła parafialnego w Żołyni, zauroczył się w Karolinie Kowalskiej. W roku 1906 wzięli ślub i na całe życie osiedlili się w tej oddalonej o 15 km od Łańcuta wsi („Fakty i realia. Gazet żołyńska”, luty 2017).
W warsztacie ojca pomagali mu synowie: Łucjan Dąbrowski (1907-1987), Zdzisław Dąbrowski (1909-1986), Antoni Dąbrowski (1910-1943), ale tradycje sztuki sakralnej kontynuował przede wszystkim Henryk Dąbrowski (1912-1989).
Córka Donata, choć kultura i sztuka była dla niej ważne, wybrała karierę naukową. W latach 1929-1935 uczęszczała do sześcioklasowej szkoły żeńskiej im. Stanisława Sobińskiego w Żołyni. Następnie ukończyła czteroklasowe gimnazjum Sióstr Boromeuszek w Łańcucie (1935-1939).
Ze względu na wybuch wojny liceum ogólnokształcące ukończyła w podziemnym nauczaniu, egzamin dojrzałości zdając w 1943 roku przed tajną komisją egzaminacyjną w Łańcucie.
Od razu sama zaangażowała się w zorganizowane tajne nauczanie. W roku szkolnym 1943/44 prowadziła w sąsiedniej podkarpackiej Rakszawie komplety pierwszej klasy gimnazjum złożonej z 10 uczniów. Z dokumentów wynika, że uczyła w systemie klasowym wszystkich przedmiotów w wymiarze 20 godzin tygodniowo. W Żołyni przygotowała do egzaminu gimnazjalnego kolejne dwie uczennice.
Donata w Armii Krajowej
Kilkunastoletnia Donata służyła w AK. Pewnego razu, przewożąc tajne dokumenty, zauważyła w przydrożnym rowie zalanego krwią i proszącego o pomoc… niemieckiego żołnierza. Zapytała, jak może mu pomóc. „Wówczas ranny słabym głosem, przerywanym od czasu do czasu powiedział, że został postrzelony przez 2 mężczyzn, idących od strony lasu, zabrali mu rower i broń. Prosił mnie o ratunek, o sprowadzenie pomocy. [Powiedział, że] Nie chce umierać, ma dopiero 19 lat i jest jedynakiem. Gdy umrze, matka tego nie przeżyje. Nie mogłam go tak zostawić. Pocieszyłam go, że zaraz sprowadzę pomoc”, wspominała Dąbrowska.
Sytuacja się skomplikowała, kiedy udając się po pomoc napotkała… kolejny patrol Niemców. Ten zaczął ją podejrzewać, że może mieć coś wspólnego z napaścią partyzantów. Młoda Donata miała też ze sobą pakunek dotyczący nielegalnego tajnego nauczania.
Jeden z żołnierzy nie chciał jej puścić wolno. Drugi nalegał, żeby ją wypuścić – oddał Donacie rower i powiedział „natychmiast odjeżdżaj”. „Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Pędziłam na rowerze ile sił” – opisała Donata w artykule „Niewiele brakowało, a byłaby wpadka…” (D. Dąbrowska, „Fakty i Realia. Gazeta żołyńska”, nr 9, wrzesień 2010, s. 11-12).
„Gdy zjawiłam się w domu podobno byłam blada jak trup, według oceny mamy. Minął dzień, trochę się uspokoiłam, chociaż nie mogłam pozbyć się myśli, że tak niewiele brakowało, a mogło się wszystko skończyć źle, wiozłam przecież dokumenty dotyczące tajnego nauczania, za co groziła śmierć. Najwyraźniej byłam pod szczególną opieką Bożą”.
– Donata z domu wyniosła takie wartości, jak szacunek dla tradycji i wartości, patriotyzm, odwaga, dążenie do pogłębiania wiedzy, etos pracy, kultura osobista i wysokie morale – mówi Magdalena Kątnik-Kowalska, dyrektorka Gminnego Ośrodka Kultury w Żołyni.
Dyrektorka do dzisiaj stara się kultywować tradycje rodu Dąbrowskich. „Projekt Dąbrowscy” to jej prawdziwa pasja życia. Na odtworzenie rodu rodziny poświęciła lata. Od trzech lat jest właścicielką mieszczańskiej kamienicy w Żołyni (Biznesistyl.pl). Kamienica jest dostępna dla zwiedzających – znajduje się na żołyńskim rynku, pół godziny drogi samochodem od Rzeszowa. To w niej wychowała się Donata Dąbrowska.
Trudne początki w Krakowie
Po wojnie Donata Dąbrowska dostała się na medycynę we Wrocławiu. Jednak ze względu na tzw. pochodzenie zmieniono jej przydział i skierowano na studia weterynaryjne.
Donata zmieniła wówczas plany i przystąpiła do egzaminów na Wydział Matematyczno-Przyrodniczy Uniwersytetu Jagiellońskiego. W ten sposób na całe życie związała się z Krakowem. Warto odnotować, że w tym czasie dopiero od pół wieku kobiety były w ogóle dopuszczane jako studentki na UJ. Pomijając Nawojkę w XV wieku oraz tzw. wolne słuchaczki w XIX wieku, pierwsze studentki pojawiły się na najstarszym krakowskim uniwersytecie dopiero w 1897 roku.
– To nie były łatwe czasy. Ciocia Donata opowiadała mi, z jakim trudem studiowała. Jak uczyła się nocami wraz z koleżankami. Wkładały stopy do lodowatej wody, kładły zimne okłady na głowę – byle żeby nie zasnąć – mówi Elżbieta Ustupska, lokatorka Donaty pod koniec lat 80 . „Cioci”, bo do dzisiaj z ogromnym szacunkiem właśnie w ten sposób mówi o kobiecie, z którą się zaprzyjaźniła i która stała się dla niej jak rodzina. „Cioci” również dlatego, że właśnie tak w Kościele Adwentystów Dnia Siódmego młodsze osoby często zwracają się do tych starszych.
Żołynianka uczyła się w trudnych warunkach, typowych dla powojennej polski. Młoda Donata, jak większość studentów, była po prostu biedna. Biedna studentka z prowincji. Z pięknego domu w pięknej Żołyni, z rodziny o wyjątkowych tradycjach – ale jednak z prowincji. Jak wiele osób w tamtych czasach korzystała ze słynnych paczek od UNRRA. Nie chciała należeć do żadnych młodzieżowych związków socjalistycznych – prawdopodobnie przez to podczas studiów bywała przesłuchiwana.
Sama nauka szła zaś bardzo dobrze. Prócz nauczania kierunkowego Donata biegle nauczyła się czterech języków obcych: angielskiego, niemieckiego, bułgarskiego i rosyjskiego. Była uczennicą słynnego profesora Jana Moszewa. Studia w zakresie chemii ukończyła w 1951 roku.
Donata: chemiczka i wynalazczyni
W tym samym roku, zaraz po studiach, rozpoczęła pracę w laboratorium naukowym Polfa Kraków. Zajmowała różne stanowiska – ale na jakimkolwiek była, pozostawiała po sobie pewne innowacje, pomysły na usprawnienie leków czy produkcji, wreszcie patenty. Pracowała jako:
– kierowniczka Działu Planowania i Przygotowania Produkcji (1951-1963),
– starszy technolog ds. syntez w Dziale Głównego Technologa (1963-1969),
– zastępczyni kierownika w Dziale Organizacji i Normowania Pracy (1969-1974),
– specjalistka ds. opakowań w Dziale Głównym Technologii (1974-1978).
Mgr Donata Dąbrowska brała udział w opracowywaniu opatentowanych technologii farmaceutycznych. Zacznijmy od tych zrozumiałych nie tylko dla chemika oraz od tych, z których korzystały wszystkie osoby cierpiące na chorobę lokomocyjną czy męczący kaszel.
Każdego roku sześciu na dziesięciu Polaków cierpiących na chorobę lokomocyjną sięga po Aviomarin.Produkcja leku od zawsze związana jest z Krakowem. „Pierwsze opakowania Aviomarinu pojawiły się na rynku w 1959 roku”, a produkowały go Zjednoczone Zakłady Przemysłu Farmaceutycznego „Wytwórnia nr 10”, która zmieniła w latach sześćdziesiątych nazwę na Krakowskie Zakłady Farmaceutyczne Polfa Kraków. (Źródło: Aviomarin.com.pl).
Niewiele osób wie jednak, że technologia nie byłaby możliwa gdyby nie odkrycie zespołu Dąbrowskiej dotyczące – niewiele mówiącemu laikowi – „sposobu wytwarzania związku 8-chloroteofiliny z 2-(benzhydroksy)-N,N-dwumetyloetyloaminą”. Odpowiedni wpis potwierdzający to odkrycie Kazimierza Karcza, Donaty Dąbrowskiej i Wandy Wojtkiewicz znajduje się Wiadomościach Urzędu Patentowego Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (Nr 1, styczeń-luty, 1961).
Według wspomnień bliskich, lek aviomarin Donata wymyśliła niejako „dla siebie”. Często podróżowała z mężem, również żeglugą morską, a miała chorobę lokomocyjną. Ponoć po prostu potrzebowała tego typu leku!
„Związek ten zapobiegający chorobie morskiej została nazwany przeze mnie AVIOMARIN i po dzień dzisiejszy jest produkowany” – pisała w swoich wspomnieniach Donata Dąbrowska.
Czy praca naukowo-badawcza sprawiła, że Donata szybko stała się docenianą lub majętną kobietą? Niekoniecznie. „W czasie, kiedy pracowałam w Instytucie Farmaceutycznym, w 1957 roku z uwagi na trudne warunki mieszkaniowe i materialne, wystąpiłam (…) o wyrażenie zgody na podjęcie drugiego etatu w Spółdzielni Farmaceutycznej ESPEFA w Krakowie” – wspomina Dąbrowska.
Codziennie po pracy na jeden etat (w Polfie) udawała się na kolejny, gdzie procowała w godz. 15-21. Mowa o 6-dniowym tygodniu pracy – w powojennej, komunistycznej Polsce wolne przypadało tylko w niedzielę…
I w tym istniejącym do dzisiaj zakładzie Dąbrowska dążyła do opracowania nowych technologii. „W związku z zainteresowaniem Spółdzielni produkcją syropu przeciwkaszlowego, badania skoncentrowałam na otrzymaniu pochodnych gwajakolu i ortokrezolu /o-krezolu/, mających być podstawą do produkcji syropu”. W tym samym roku udało się rozpocząć produkcję stosowanego do dzisiaj leku Guajazyl!
W tym wypadku Dąbrowskiej udało się otrzymać patent (nr 42379) na opisany wyżej wynalazek. ESPEFA miała wyłączność na odkupienie patentu. Najpierw płaciła więc Dąbrowskiej określony procent od zysku za sprzedaż syropu, ale już rok później Spółdzielnia nabyła patent.
W przypadku pracy dla Polfy – zgodnie z obowiązującym ówcześnie prawem – większość odkryć było patentowane właśnie przez zakład pracy. Dąbrowska otrzymywała wówczas tzw. Świadectwo Autorskie o Dokonaniu Wynalazku. Tych Dąbrowska zgromadziła pięć. Jeden z nich, na „sposób wytwarzania /2’ 3’-dwuhydroksypropylo/-dwumetyloksantyn” został opatentowany w Wielkiej Brytanii (decyzją z 22 kwietnia 1971 został udzielony patent nr 1212334).
Do pięciu Świadectw Autorskich Dąbrowska „dorzuciła” jeden patent na wynalazek, trzy Świadectwa o Dokonaniu Udoskonalenia Technicznego oraz jedno Świadectwo Racjonalizatorskie.
Z inicjatywy słynnego farmakologa, prof. Janusza Stupniewskiego, Dąbrowska podjęła się opracowania technologii produkcji adrenaliny, noradrenaliny i aludryny. Wszystkie projekty zakończyły się w skali laboratoryjnej „z bardzo dobrymi wynikami” – np. wydajność produkcji adrenaliny na Wydziale Drobnych Syntez w Krakowskich Zakładach Farmaceutycznych osiągnęła 80 procent. Opracowane przez Dąbrowską technologie produkcji dwóch pozostałych związków przejął Instytut Farmaceutyczny w Warszawie (po likwidacji krakowskiego oddziału w 1961 roku).
Zastanawia, że większość utrwalonych – w tym opatentowanych – odkryć Donaty Dąbrowskiej przypada na pierwsze dekady jej pracy zawodowej. Miało to związek z jej nasilającą się alergią. „Za poradą lekarzy zmieniłam pracę na biurową” – wspominała Donata.
Wspomniana praca biurowa nie ograniczała się jednak do pisania dokumentów i raportów – Dąbrowska zajmowała się usprawnieniem licznych procesów logistycznych, np. związanych z tworzeniem wydajniejszych opakowań czy eksportu polskiego i zagranicznego leków. Współpracowała też z plastykami przy opracowaniu wyglądu opakowań leków. Ponoć jej wdrożenia pomogły uzyskać „setki tysięcy oszczędności na materiałach opakowaniowych”.
„Do ważniejszych osiągnięć mgr Donaty Dąbrowskiej-Pouch należy opracowanie 12 technologii różnych syntez, z których Aviomarin, Diprofilina i Teocardin są do dzisiaj produkowane w naszym Zakładzie. Ponadto posiada ona na swym koncie 6 patentów i 4 świadectwa autorskie [w Polsce, do tego jeden w Wlk. Brytanii], zarejestrowane w Urzędzie Patentowym na udoskonalenia techniczne wdrożone do produkcji’ – napisał w 1978 roku główny technolog zakładu Polfa, Zygmunt Zaczyński. Poprzedziło to przejście Dąbrowskiej na wcześniejszą emeryturę 15 lipca 1979 roku.
Donata: osoba poszukująca
Donata całe życie podświadomie tęskniła za czymś „świętym”. „Zazdrościłam kobietom, które pobożnie codziennie uczęszczały na nabożeństwa kościelne” – zwierzała się lata później Zofii Sędzik. Chciała być bardzo blisko Boga, ale była w pewien sposób zagubiona, wspominając niektóre dawne doznania. Z Kościołem katolickim, w którym została wychowana (przyjęła choćby komunię) zerwała dosyć wcześnie. Od czasów studiów nie uczęszczała do kościoła. Wspominała, że choć poznała wspaniałych księży, byli też tacy, na których mocno się zawiodła.
– Jedną z najpiękniejszych opowieści, jaką słyszałam od cioci Donaty, były jej wspomnienia Bożego Narodzenia. Nie było wtedy opłatków. Rodzina dzieliła się chlebem, który moczyła się w miodzie – przypomina sobie Elżbieta Ustupska.
Po przejściu na emeryturę Donata postanowiła lepiej poznać Biblię. „Wierzyłam, że tylko w Piśmie Świętym znajdę rozwiązanie swoich problemów duchowych” – zanotowała Donata Dąbrowska w napisanych w roku 2005 wspomnieniach. Ale nawet nie miała swojego egzemplarza Biblii. Z pomocą przyszedł obwoźny sprzedawca książek, który – pukając do drzwi Dąbrowskich – zaoferował im tę pozycję. To nie była ostatnia historia związana z pukaniem do drzwi.
Donata skupiła się na poznawaniu Ewangelii Jana. Próbowała też czytać ostatnią biblijną księgę, Apokalipsę, ale „treść była poza moje możliwości zrozumienia jej sensu (wizje, trąby, zwierzęta)” – napisała Donata.
Donata: osoba otwarta
W 1983 r. do mieszkania Donaty Dąbrowskiej i jej męża przy ul. Pachońskiego zapukał „postawny mężczyzna” (to znów wspomnienia Donaty), który przedstawił się jako adwentysta dnia siódmego. „I tu kolejne zaskoczenie – notuje Donata – bo zaprosił nas właśnie na wykłady z Apokalipsy!”.
Wizyta odbyła się zapewne w ramach akcji kolportażu – rozdawania zaproszeń na wykłady biblijne i periodyku „Znaki Czasu” na Prądniku Białym. Miesięcznik wydawany jest do dziś. Dostępny choćby w Empikach – gdyż coraz rzadziej rozpowszechnia się wydawnictwa chodząc po osiedlach, od drzwi do drzwi.
„Dziękując za zaproszenie obiecałam, że nie opuszczę ani jednego wykładu” – sprawozdaje Donata.
Zaczęła przychodzić na wykłady o Biblii organizowane przez Kościół Adwentystów Dnia Siódmego. Sama, nie znając jeszcze żadnego adwentysty, udała się do zboru (parafii) przy ul. Lubelskiej 25 – wtedy jedynej w Krakowie, obecnie istnieje też zbór przy os. Teatralnym 24.
Trafiła na serię wykładów pastora Piotra Gradzikiewicza o wspomnianej Księdze Apokalipsy. – Na wykładach Donata nie tylko wnikliwie słuchała, ale też notowała. Wkrótce zapisała się na lekcje biblijne udzielane przez pastora Gradzikiewicza, które odbywały się w grupie – opowiada Zofia Malec-Sędzik.
Donata: pilna „uczennica” Pisma Świętego
Częścią przygotowania do chrztu w Kościele adwentystycznym są tzw. lekcje biblijne. To czas, podczas którego zainteresowani poznają Pismo Święte, zazwyczaj z pastorem.
Do chrztu w tym samym roku co Donata Dąbrowska przygotowywał się Marek Rakowski, dzisiaj pastor i sekretarz Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w RP. – Uczęszczaliśmy w Krakowie na te same wykłady. Ich elementem były konkursy biblijne sprawdzające wiedzę z poprzednich zajęć. A zatem co tydzień ze sobą „rywalizowaliśmy” – śmieje się Rakowski, który już wtedy mocno interesował się teologią. W konkursach brało udział około 30 osób. Wygrywali niemalże na przemian: raz 60-letnia Dąbrowska, raz 21-letni Rakowski.
Kilka lat później Marek Rakowski – już po studiach teologicznych – został pastorem w Krakowie. Jedną z jego podopiecznych, którą odwiedzał, była Donata Dąbrowska. – Bardzo ceniłem ją za przemyślane i analityczne wręcz podejście do kwestii religii. Wiara siostry Donaty nie była wiarą „ślepą”. Dużo czytała, szukała odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Pismo Święte stało się jej najważniejszym źródłem duchowości – a nie to, co ktoś jej przekazał albo tradycje, w których bywamy zakorzenieni – wspomina Marek Rakowski.
Dąbrowska ukończyła również kilka korespondencyjnych kursów o Piśmie Świętym – w ramach Korespondencyjnej Szkoły Biblijnej. (Na zdjęciu dyplom z ukończenia kursu przez Dąbrowskich).
Przełomowy rok 1984 – chrzest przez zanurzenie
Rok 1984 był jednym z przełomowych w życiu Donaty Dąbrowskiej. Kościół Adwentystów Dnia Siódmego zorganizował wtedy akcję ewangelizacyjną na niespotykaną wcześniej w Krakowie skalę. W maju i czerwcu wynajęto halę sportową KS Korona Kraków przy ul. Kalwaryjskiej. Zaproszono ewangelistę Davida Lawsona, który programy tego typu prowadził w ponad 80 krajach.
Przez cały miesiąc, codziennie popołudniu, odbywały się spotkania religijne. Gromadziły kilkuset słuchaczy. Cała, ówcześnie ok. 500-osobowa hala, była wypełniona po brzegi. Pierwsze spotkanie musiało się odbyć w dwóch turach, jedno po drugim – bo chętnych było tak wiele.
Występy muzyczne, kolorowe ulotki czy ruchome, zmieniające się przeźrocza – jakkolwiek dzisiaj takie atrakcje brzmią „egzotycznie”, w szarzyźnie komunizmu to była prawdziwa nowość ciesząca się ogromnym zainteresowaniem mieszkańców Krakowa.
Najważniejsza była jednak wartość merytoryczna. To na nią zwracała uwagę Donata Dąbrowska, która – jako osoba zainteresowana – pojawiała się na tej kampanii ewangelizacyjnej. J ej kolejnym elementem były odbywające się co tydzień chrzty przez zanurzenie – praktykowane w wielu denominacjach protestanckich. Adwentyści, powołując się m.in. na opisany w Ewangeliach chrzest Jezusa, praktykują „biblijny chrzest przez zanurzenie w wodzie w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Chrzest ten poprzedzony jest wyznaniem wiary w podstawowe zasady wiary, których naucza Pismo Święte” (zob: „Jak zostać adwentystą”). Na taki chrzest zdecydowała się również Donata.
13 czerwca 1984 r. na basenie Korony odbył się chrzest Donaty Dąbrowskiej. W wieku 61 lat, z własnego wyboru, stała się adwentystką dnia siódmego.
Donata: adwentystka
– Donata była niezwykle mądrą kobietą. Zawsze tak ciekawie opowiadała. Lubiłam z nią przebywać. Zaproponowała nam, żebyśmy częściej ją odwiedzali – przynajmniej raz na tydzień. W ten sposób się zaprzyjaźniłyśmy – wspomina Zofia Malec-Sędzik. To jej teściowa kilka lat wcześniej zapukała do drzwi Donaty, co było dla niej pierwszym zetknięciem się z adwentystami.
Dąbrowska była zaangażowana nie tylko w działalność wydawniczo-dziennikarską swojego zboru (parafii), o czym więcej poniżej. Była wybierana przez lokalnych adwentystów do zarządczego ciała wspólnoty, czyli do rady zboru.
Współwyznawcy podziwiali ją za trzeźwość umysłu i przenikliwe myślenie – objawiające się również w poznawaniu Biblii czy w wypowiedziach podczas tzw. lekcji szkoły sobotniej. To część nabożeństwa, podczas której uczestnicy nie tylko słuchają przemawiającego, ale dzielą się na mniejsze grupy i dyskutują na konkretne tematy biblijne lub etyczne.
– Nie tylko w swojej branży chemicznej Donata była świetnym „zawodnikiem”. Znała się na wielu zagadnieniach, nie stroniła też od teologicznych – mówi Michał Sędzik.
Pewnego razu, jeszcze na początku jej drogi w adwentyzmie, zbór w Krakowie odwiedzili przedstawiciele jednej z lokalnych gazet lub studenci religioznawstwa z krakowskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przygotowywali serię artykułów o krakowskich wyznaniach mniejszościowych. Przeprowadzali wywiady z zebranymi adwentystami, pytali, dlaczego wybrali ten Kościół. Odpowiedzi Dąbrowskiej zadziwiły nawet tych adwentystów, którzy od wielu lat identyfikowali się ze wspólnotą. Sami – zaskoczeni pytaniem – nie zawsze wiedzieli, co odpowiedzieć. A zupełnie niezmieszana Dąbrowska sama wyrywała się do odpowiedzi: – Zostałam adwentystką, ponieważ żaden inny Kościół nie jest bliższy ideałom przedstawionym w Piśmie Świętym. Adwentyści obchodzą sobotę, tak jak Jezus Chrystus, korzystają z niezmienionego Dekalogu. Nie spotkałam się też z inną wspólnotą, która w tak wyczerpujący sposób przedstawiałaby interpretację proroctw biblijnych, przede wszystkim z Księgi Daniela i Apokalipsy św. Jana – powiedziała Donata Dąbrowska.
Prócz rodziny Sędzików Donata najmocniej przyjaźniła się z mieszkającymi w bloku obok Czesławem i Bogusławą Ochnio – kolejną ciekawą adwentystką, malarką-amatorką, której prace prezentowano nawet w galerii Bronisława Chromego w parku Decjusza (Dziennik Polski, 12 sierpnia 1999) – z Krystyną Jakubiak oraz z Barbarą i Kazimierzem Wiejowskimi.
Donata: redaktorka
W 1994 roku Ryszard Markowski zainicjował wydawanie zborowego periodyku. Przez kolejne siedem lat trzon „Sygnałów Krakowskich” stanowił właśnie on oraz Donata Dąbrowska. W pisanie i wydawanie kwartalnika zaangażowane były również inne osoby, w tym Bogusława Ochnio i Celina Banach.
– Razem z Donatą sformalizowaliśmy tę inicjatywę, byliśmy odpowiedzialni za gazetę od A do Z. Proces wydawniczy był bardzo skomplikowany – redakcja tekstów to jedno, ale potem, w czasach przedcyfrowych, wyzwaniem był skład, druk czy powielanie magazynu, wydawanego najpierw w 30, potem w 50 egzemplarzach – wspomina Ryszard Markowski.
Nieregularne kolegia redakcyjne odbywały się w mieszkaniu Donaty Dąbrowskiej przy ul. Pachońskiego. – Przeważnie spotykaliśmy się we dwoje. Donata była bardzo rzeczowa. Jeśli miała jakiś pomysł, ufałem, że to będzie dobry pomysł. Pisała swoje artykuły do większości wydań – mówi Markowski.
A numerów ukazało się 25. Pierwsze wydanie, zatytułowane „Gazetka zborowa”, światło dzienne ujrzało w pierwszym kwartale 1994 roku. Już w nim znalazł się pierwszy artykuł Donaty pt. „Życie człowieka” – co ciekawe, podpisany pseudonimem „s. Maria”.
Ostatni numer – z artykułem Donaty „Kim jesteś, że osądzasz bliźniego” – został opublikowany w 2001 roku. Dąbrowska napisała ponad 30 artykułów, m.in. cykl „Jakimi powinniśmy być”.
Donata: kochająca żona
Od 1969 roku Donata była żoną. Jarosław Pouch urodził się 27 sierpnia 1912 w Kołomyi. Służył jako wojskowy – doszedł do stopnia majora – później pracował jako pedagog w szkole i nauczyciel przysposobienia obronnego. Uchodził za dość zasadniczego. Był w PZPR, ale odszedł z partii.
Gdy Donata była emerytką, Jarosław praktycznie nie opuszczał domu. Chorował na cukrzycę, nie mógł chodzić, tracił wzrok.
Żona przekazywała mężowi informacje o swoich nowych „odkryciach”. Oto zapiski Donaty z 2005 roku:
„Pewnego dnia przyniosłam z wykładów wiadomość, że Kościół Katolicki zmienił Przykazania Boże. Mąż nie chciał w to uwierzyć. Poprosił o przeczytanie przykazań z Biblii i porównanie ich z przykazaniami katechizmowymi.
Kiedy okazało się, że są duże różnice między tymi dwoma Dekalogami, i że 4. Przykazanie Boże w Piśmie Świętym nakazuje świętować siódmy dzień tygodnia sobotę – sabat Pana, a nie niedzielę, która jest pierwszym dniem tygodnia, mąż zadecydował, że od tego dnia sobota będzie dla nas dniem świętym i tak już pozostało”. [Pisownia oryginalna, maszynopis Donaty Dąbrowskiej]
Zdecydowanie męża dało jej wsparcie i pozwoliło potwierdzić odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Jednak to Donata pierwsza podjęła decyzję o chrzcie w Kościele Adwentystów Dnia Siódmego.
Później każdej soboty dość dokładnie relacjonowała mężowi nabożeństwa, z których wracała. Zaprosiła do domu adwentystycznego pastora, Zenona Samborskiego, który dobrze pamięta tę rodzinę: – Donata była dla swojego męża prawdziwym aniołem – mówi.
– Wkrótce zaprzyjaźniliśmy się nie tylko z Donatą, ale również z Jarosławem. Ponoć z niecierpliwością czekał na nasze spotkania… Porównywał różne fragmenty Pisma Świętego, przygotowywał pytania, na które później starałem się odpowiadać. Pewnego razu podczas moich odwiedzin zdecydował się na chrzest – wspomina Samborski.
Tu pojawił się pewien problem, ponieważ chrzty praktykowane przez adwentystów zazwyczaj odbywają się w naturalnych zbiornikach wodnych, jak jeziora i rzeki, na basenach lub w kościelnych baptysteriach. Tymczasem Jarosław był unieruchomiony, przebywał już tylko we własnym mieszkaniu. To tam zorganizowano uroczystość chrztu, który odbył się 30 sierpnia 1985 roku, rok po chrzcie Donaty.
– Razem ze mną przyszły dwie osoby ze zboru. Przeprowadziliśmy wyznanie wiary, w tym niewielkim gronie zaśpiewaliśmy nawet pieśni. Po napełnieniu wodą wanny udało się zanurzyć 73-letniego katechumena. Kiedy Jarosław przyjął chrzest, był niesamowicie szczęśliwy z tego, że podjął taką decyzję dla Pana Jezusa. Gdy później go odwiedzałem, cieszył się jak dziecko z tego, ze należy do Boga. Może i był wychowany przez wojsko, a przez to uchodził za zasadniczego, ale to był też bardzo pokornym człowiekiem. Przyjął Boga z całego serca, tak długo jak tylko mógł, regularnie czytał Biblię – wspomina Samborski.
Ten sam pastor dwa lata później prowadził jego pogrzeb. Jarosław Pouch umarł 11 kwietnia 1987 roku.
Całe życie był typem społecznika – angażował się w prowadzenie klubów dla seniorów, dla młodzieży. Budował boiska szkolne, uczył dzieci gier na świeżym powietrzu. „Nauczył nas uczciwości” – powiedział jeden z uczniów Poucha podczas uroczystości pogrzebowych na Cmentarzu Rakowickim. Wśród ok. 100 osób obecni byli wychowankowie Jarosława, współwyznawcy, wojskowi.
– Donata zawsze wspominała go jako szlachetnego człowieka – mówi Elżbieta Ustupska.
– Byliśmy podobnego wzrostu i budowy z Jarosławem Pouchem – przypomina sobie Zenon Samborski. – Kiedy umarł, Donata nalegała, abym wybrał coś z jego rzeczy, dobrej jakości buty czy ubrania. Zapewniła, że mąż by się bardzo cieszył, gdybym przyjął taki dar – opowiada. To też pokazuje, jaką Donata była kobietą – dobrą, ale też myślącą praktycznie.
Po śmierci męża Donata nie tylko stała się samotna, ale również podupadła na zdrowiu.
Donata: kobieta z klasą, przyjaciółka ludzi
„To była elita”. Tak mówią wszyscy, którzy zetknęli się z Donatą. Ale nie taka elita, która „z góry” patrzy na innych ludzi – dodają.
– Do cioci przychodziły też osoby o bardzo prostym sposobie myślenia. Dąbrowska rozmawiała z nimi najserdeczniej, jak tylko mogła. Ceniła człowieka jako człowieka. Dostrzegała takie wartości, które mało kto dostrzegał w ludziach na pozór prostych, w ludziach zupełnie niewykształconych. Gościła je z wielką radością – wspomina Elżbieta Ustupska.
A to nie kolidowało z pewną wytwornością towarzyszącą Donacie. Nie wahała się założyć eleganckiego, wytwornego stroju na szczególne okazje czy nabożeństwa – nigdy nic krzykliwego, raczej skromnego, ale jednak nieco bardziej odważnego niż wiele współwyznawczyń w ówczesnych czasach.
Znała się na kulturze, w młodości nie opuszczała żadnej premiery operowej. Władała czterema językami obcymi.
– Miała niebywałą kulturę osobistą. Posiadała pewien przedwojenny zespół cech, które definiowały człowieka jako kogoś nad wyraz serdecznego, lecz naturalnego w obejściu. Ale też świadomie dobierała tych, z którymi się przyjaźniła, z którymi chciała budować relację – mówi Ustupska. Jeżeli do kogoś się zraziła – bez względu na to, która strona zawiniła – to już nie wracała do relacji sprzed incydentów. Pod tym względem była pamiętliwa.
Otwarty dom Donaty
– To był niezwykle gościnny dom – wspomina Zenon Samborski, w latach 80. pastor w Krakowie. – Kiedy odwiedzałem Dąbrowskich, na stole zawsze czekała na mnie woda lub herbata. Oraz Biblia, którą mieliśmy wspólnie studiować – wspomina.
Był to też dom nader skromny: mieszkanie w bloku z wielkiej płyty na krakowskim Prądniku Białym. Kilka komunistycznych mebli. Jeden malutki obraz z Żołyni. Kilka oprawionych zdjęć. Telewizor. Mnóstwo książek. Dąbrowscy nie gromadzili dóbr materialnych, raczej cieszyli się życiem, dużo podróżowali.
Po odejściu męża główne aktywności Donaty można by zawrzeć właśnie w tych trzech elementach: sporo czytała, była kościelną aktywistką, uwielbiała gości. Sama też odwiedzała, przede wszystkim osoby starsze i chorych w szpitalach. Otaczała je diakońską opieką.
Wynajmowała pokój w swoim mieszkaniu. Na stancji przebywała u niej córka przyjaciół z czasów żołyńskich, syn bratanka Dąbrowskiej, znajomi znajomych.
Ela przyjechała do Krakowa w 1987 roku. Córka górali, którzy poszukiwali dla 16-letniej dziewczyny jakiegokolwiek miejsca, w którym byłaby pod pewną „kuratelą”. Woleli, żeby mieszkała na stancji, najlepiej „u swoich” – adwentystów – a nie w bursie. – Pewnie bali się, że w akademiku, z rówieśnikami, różnie mogłabym skończyć – opowiada.
Poprzez przyjaciół w Krakowie znaleźli takie miejsce – u Donaty. – Najlepsze, do jakiego mogłam trafić, choć w domu rodzinnym w Zakopanem miałam dużo więcej swobody niż u cioci Donaty – opowiada Elżbieta Ustupska.
Standardy wynajmu były nader konkretnie zarysowane. Powrót do domu: koniecznie przed godziną 19. Przed wyjściem należało zostawić adresy i numery telefonów – oczywiście stacjonarnych –koleżanek, do których się udawało. Wyjścia z nieprzedstawionymi znajomymi? O tym nawet nie było mowy.
– Pewnego razu „zabalowałam”. Czyli z przyjaciółmi z Kościoła poszłam na lodowisko w Nowej Hucie. Zupełnie niewinna zabawa, ale zeszło nam nieco więcej czasu niż zwykle. Wróciłam o 20 czy 21, pod drzwi odprowadził mnie kolega, w dodatku z długimi włosami. To było potraktowane niemalże jako przestępstwo! – śmieje się Elżbieta.
Kiedyś Donata wynajmowała mieszkanie innej studentce. Ta zaprosiła swoją koleżankę – rozmawiało im się tak dobrze, że zrobiło się naprawdę późno. Lokatorka zaproponowała, żeby jej koleżanka została na noc. Już kładły się spać, kiedy do pokoju wparowała Donata. „Kto to jest?” – zapytała. Nie pomogły wyjaśnienia. Donata kategorycznie zażądała, żeby koleżanka opuściła mieszkanie.
– Niewątpliwie Donata była osobą z charakterem – wspominają niektórzy znajomi. Bywała rygorystyczna, przepisowa, zasadnicza. Typ „siekiery”. – Bywała zadziorna, ale znacznie częściej wesoła. Potrafiła śmiać się do łez – odbijają piłeczkę inni.
Miała ogromy dystans do siebie – nawet jako osoba schorowana. Niekiedy przewracała się w mieszkaniu i nie mogła już wstać o własnych siłach. Dzwoniła wtedy do mieszkających w pobliżu przyjaciół z Kościoła i wołała do słuchawki: „Znowu się zabiłam – przyjdźcie mi pomóc”.
A o czym emerytowana naukowczyni i wynalazczyni może w ogóle rozmawiać z 16-letnią lokatorką? Donata stała się jej przewodniczką, nauczycielką. Uczyła Eli poruszania się po Krakowie, działania komunikacji miejskiej. Zabierała ją na wszystkie wykłady i spotkania do kościoła. Dużo i długo rozmawiały.
– Często wspominała swoich rodziców, jako wielkich ludzi. Wspominała też braci i swój dom rodzinny. Z jej opowieści jawił się on jako miejsce dawnych, dobrych zwyczajów. Nie tyle w sensie arystokratycznym, co w kontekście ogromnego szacunku do rodziców czy pewnych tradycji obyczajowych. Po posiłku, odchodząc, dziękowało się wzajemnie i całowało rodziców w dłoń – opowiada Ela.
Łącznie trzy spośród czterech lat nauki mieszkała „u cioci Donaty”. Jednego roku wyprowadziła się gdzieś indziej, ale przynajmniej raz w tygodniu odwiedzała Donatę i spędzała u niej kilka godzin.
– Nie wydaje mi się, żeby doskwierała jej samotność. To nie dlatego zapraszała młode osoby do mieszkania u siebie, bo ciocia Donata naprawdę miała co robić. Ale z drugiej strony chyba to lubiła – uważa Elżbieta Ustupska. Pewnie dlatego w jej mieszkańcu pojawiali się kolejni lokatorzy.
– Będąc pastorem w Jaworznie dowiedziałem się o pochodzącej z tej miejscowości dziewczynie, która udała się na studia do Krakowa. Okazało się, że mieszka na stancji właśnie u Donaty Dąbrowskiej. Usłyszałem o tej starszej już kobiecie bardzo wiele ciepłych słów – opowiada pastor Artur Dżaman.
Sam nie zdążył poznać Dąbrowskiej. Na służbę do Krakowa trafił lata później, w 2015 roku. Jednym z jego pierwszych pogrzebów, które prowadził jako duchowny w Krakowie, był ten Donaty Dąbrowskiej.
Donata: osoba schorowana
Od lat dwutysięcznych Donata Dąbrowska nie była w stanie sama przychodzić na sobotnie nabożeństwa. Pomoc zaoferowali współwyznawcy, którzy kilka razy miesięcznie przywozili ją do kościoła samochodem. – Lubiła to, chętnie korzystała z podwiezienia, żeby być na nabożeństwie – opowiada Michał Sędzik.
Niestety w ostatnich latach choroba zaczęła dawać się we znaki. Donata siadała w pierwszym rzędzie, zaraz przed kazalnicą. Zaczęła coraz częściej przeszkadzać osobom prowadzącym nabożeństwo. Przerywała, dopowiadała.
Ostatni raz odwiedziła swój zbór na przełomie 2007 i 2008 roku.
W 2010 roku Donata Dąbrowska trafiła do Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego przy ul. Wielickiej 267.
– Do śmierci opiekowaliśmy się Donatą. Do domu opieki przychodziliśmy prawie codziennie. Odwiedzał ją też syn bratanka, Darek – wspomina Zofia Malec-Sędzik.
Jak to niejednokrotnie bywa w przypadku starszych osób, często powtarzała o tych samych wydarzeniach z czasów młodości: przeżycia z wojny, konspiracyjne nauczanie, Armia Krajowa. Opowiadała, jak złapali ją Niemcy, kiedy wiozła dokumenty. Opowiadała o działalności konspiracyjnej braci. Wspominała pracę zawodową w Polfie. – Te dzieje przywoływała z nieukrywaną satysfakcją – cieszyła się, że miała swój udział w ważnych odkryciach. Pamiętała o też o rodzinie z Żołyni. Ale czasem nawet nie pamiętała męża… – mówi Michał Sędzik.
Z Panem Bogiem do końca życia była pogodzona. W ostatnich latach nie mogła już czytać. Nieco dłużej była w stanie pisać – przede wszystkim na maszynie. Trudno było jej jednak uporządkować myśli. Zaczęła nawet spisywać podsumowanie życia na swój własny pogrzeb – ale nie była już w stanie tego zrobić w sposób czytelny i logiczny. Próbowała, ale to się nie nadawało do przeczytania, do opublikowania…
Była bardzo schorowana. Trzykrotnie trafiała do szpitalnego oddziału geriatrycznego. Od roku 2013 już zupełnie trudno było o jakikolwiek kontakt z Donatą. Nie reagowała na osoby znajdujące się w pomieszczeniu, nie mówiła. Reagowała jedynie na dotyk. I na kwiaty, które kochała do końca.
– Ostatnie wizyty nie były łatwe – wspomina Elżbieta Ustupska. – Choroba zniszczyła tak wielki umysł tak wielkiego człowieka.
Śmierć Donaty
– Widzieliśmy się z nią w czwartek, 13 sierpnia. Dwa dni wcześniej lekarz nas poinformował, że wyniki badań krwi są bardzo złe. Wszystkie możliwości leczenia zostały już zastosowane… Donata leżała bez kontaktu z otoczeniem, nie odpowiadała na pytania. Miała bardzo ciężki oddech – opowiada Zofia Malec-Sędzik.
Piątek był dniem wolnym od pracy – za przypadające dzień później święto. Środek lata, temperatura sięgała 30 stopni. To dodatkowo mogło wpłynąć na pogorszenie stanu zdrowia Donaty. I tego dnia rodzina Sędzików odwiedziła zakład opiekuńczy przy szpitalu uniwersyteckim.
– Ale Donaty już nie było na sali chorych – mówi Malec-Sędzik. Donata Dąbrowska zmarła 14 sierpnia 2015 roku.
Pogrzeb odbył się 19 sierpnia 2015 roku na krakowskim Cmentarzu Rakowickim. Życie Donaty Dąbrowskiej przybliżył pastor Artur Dżaman. Trębacz zagrał słynne chrześcijańskie hymny, takie jak „Do Ciebie Boże mój przybliżam się”, „Cudowna łaska” czy „Pod Twą obronę”.
***
– To była naprawdę wspaniała kobieta – wspomina Zenon Samborski.
– Mądra osoba, której wiara w Boga była taka sama, jak jej całe życie: inteligentna, analityczna, przemyślana – mówi pastor Marek Rakowski
– Kochała ludzi i lubiła żyć pośród ludzi. Osoba ogromnego ciepła i otwartości na drugą osobę – mówi Elżbieta Ustupska.
– Mimo przeciwności dążyła do perfekcji: w edukacji, w pracy, w służbie bliźniemu, w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, w działalności w swojej wspólnocie – mówi pastor Artur Dżaman.
***
Nazwanie ławeczki na Skwerze Praw Kobiet imieniem Donaty Dąbrowskiej jest pięknym, symbolicznym upamiętnieniem kobiety, której wpływ na życie ludzi był ogromy, ale która – można powiedzieć – umarła w zapomnieniu.
Uznaliśmy, że warto uhonorować niezależną i mądrą kobietę taką, jak ona.
Dlatego jako zbór Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Krakowie zgłosiliśmy jej kandydaturę w plebiscycie Gazety Wyborczej. Jednak w najśmielszych marzeniach nie przypuszczaliśmy, że zajmie pierwsze miejsce.